wtorek, 27 grudnia 2011

Klub Dumas

Bardzo lubię czytać książki, które są dobrze opracowane, po których widać, że autor jest oczytany i wie, o czym pisze. Książka, którą teraz mam na myśli, jest doskonałym przykładem takiej właśnie literatury.
Szczerze mówiąc, nie zwróciłbym na nią uwagi, gdyby nie wspaniale zrealizowana adaptacja filmowa. "Dziewiąte wrota" przykuły moją uwagę kilkoma elementami. Dobry reżyser [Roman Polański], dobrzy aktorzy [Johny Depp, Emanuelle Seigner] i interesująca mnie tematyka, czyli no przyznajmy, okultyzm.
Jak wypadł papierowy pierwowzór?

Jak zwykle zacznę od fabuły. Narrator opowiada nam historię pewnego handlarza starodrukami, który otrzymuje zadanie porównania jedynych trzech egzemplarzy grymuaru, które ocalono przed Inkwizycją. Księga ta ma zawierać dokładny przepis na przyzwanie Szatana. Początkowo idzie jak z płatka. Później jednak okazuje się, że kolejni właściciele tego wiekopomnego dzieła giną w niewyjaśnionych okolicznościach. A to się powieszą, a to utopią. Ten spłonie w swoim apartamencie w centrum Paryża, tamtego spotka jeszcze inna śmierć. Co gorsza, ktoś zaczyna też dybać na życie naszego handlarza. A co wspólnego z tym wszystkim ma autor "Trzech muszkieterów"? Dowiecie się jak przeczytacie.
W każdym razie historia jest dość wciągająca. Początkowo może dziwić odniesienie do Dumasa, które główny bohater uparcie stosuje do tego, co go spotyka i napotkanym ludziom nadaje pseudonimy w stylu Milady czy Rochefort. Później, ku zdziwieniu czytelnika, okazuje się, że są one nad wyraz trafne.
Nie brak tu zwrotów akcji. Są pościgi, tajemnice, tajne zgromadzenia, wszystko co potrzebne, żeby książka była ciekawa.
Poza tym, jak już pisałem, książka jest dokładnie opracowana. Kiedy więc bohaterowie mówią o Dumasie, pełno jest odniesień do jego książek, czy to do "Muszkieterów" czy "Królowej Margot". Nie tylko do Dumasa są odniesienia. Dzięki tej książce poznałem kilku innych autorów, np. Cazotte'a, którego niestety nie sposób zdobyć w Polsce. Jest to moim zdaniem bardzo duży plus.
Nie obyło się też bez pewnego wątku miłosnego, choć ten jest właściwie słabo zarysowany i czytelnik musi się raczej wszystkiego domyślać. Jeśli więc ktoś liczy na typowy happy end, to go nie znajdzie.
Przejdźmy do języka. Książka jest napisana prosto, zrozumiale. Nie ma przydługich opisów. Autor nie nadużywa też zbyt wielu fachowych terminów, jakie mogłyby dotyczyć starodruków czy też wspomnianego przeze mnie okultyzmu, którego jest w książce tyle, co kot napłakał. Autor wymienia jednak wiele nazwisk, których przeciętny czytelnik może nie znać. Nigdy nie jest za późno na naukę, więc warto sobie te nazwiska przyswoić, może przydadzą się do krzyżówki.
Ogólnie książka bardzo mi się podobała. O autorze wcześniej nie słyszałem, ale chętnie sięgnę po kolejne jego dzieła [gdzieś tam widziałem w bibliotece "Szachownicę flamandzką"]. Naprawdę, nie ma się do czego przyczepić. Na 10 możliwych przyznaję 8 punktów.

3 komentarze:

  1. Pierwowzór "Dziewiątych wrót"? W dodatku tak wysoko oceniony? Koniecznie muszę sięgnąć, choć muszę przyznać, że w filmie czegoś mi brakowało. W każdym razie muszę przypomnieć sobie film, no i przeczytać książkę - interesująca tematyka:)
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  2. Film kojarzę. Jeśli tak wysoko oceniasz to czemu nie, może przypadnie mi go gustu:)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Wolę papierowy pierwowzór, atmosferę książki trudno oddać na ekranie, a i tak każdy inaczej ją odbiera :)

    OdpowiedzUsuń

Byłoby wspaniale, gdybyście nie pozostawali anonimowi.
Dziękuję :)