wtorek, 4 grudnia 2012

Atlas chmur


Czasami zdarza się, że bierzemy do ręki książkę, czytamy pierwsze zdanie i od razu wiemy, że to coś nie dla nas. Nie ten styl, nie ten język, nie ta historia. Wszystko jest nie na swoim miejscu i czyta się ciężko, a co gorsza, wolumin ma ponad pięćset stron. Coś jednak podpowiada nam, że może dalej będzie lepiej. I choć często zdarza się, że lepiej jednak nie będzie to bywa i tak, że czytana właśnie pozycja jest całkiem przystępna. Do tej kategorii książek należy „Atlas chmur” Davida Mitchella.
Ciężko jest jednoznacznie sklasyfikować to dzieło. Nie do końca jest to powieść i nie można powiedzieć, że jest to zbiór opowiadań. Autor stworzył bowiem konstrukcję przypominającą rosyjską matrioszkę, którą najpierw rozkładamy, aby po chwili od razu złożyć. Jest to kilka opowieści, z których każda kolejna nawiązuje do swojej poprzedniczki. Co więcej, tylko ostatnia jest opowiedziana od początku do końca, a reszta jest poprzerywana w połowie tylko po to, aby znaleźć swoje zakończenie po drugiej stronie książki. Z początku może to wprowadzić czytelnika w pewną konsternację, zwłaszcza że pierwsza historia jest przerwana dosłownie w połowie zdania.