czwartek, 27 października 2011

Buddenbrookowie

Czasami zdarza się, że przeszukując biblioteczne regały znajdujemy książkę, której tak naprawdę nie chcemy przeczytać. Ani to nie ma zachęcającego tytułu, ani okładki. Egzemplarz dostępny do wypożyczenia jest stary i nie posiada opisu, z którego moglibyśmy wnioskować, o czym ta książka jest. I właściwie jedynym elementem, który sygnalizuje, że być może warto to przeczytać, jest nazwisko autora. W tym jednak miejscu pojawiają się kolejne obawy. Bo skoro autor jest uznany, wybitny i sławny, to jego książki muszą się czymś wyróżniać na tle innych. A co gorsza, jeśli umarł niedawno , zawsze możemy natknąć się na koszmar czytelniczy w postaci np. "Ulissesa" Jamesa Joyce'a. Nie umniejszając wartości literackiej tego dzieła, chyba każdy przyzna, że czyta się to ciężko i nie do końca wiadomo o co chodzi. Czy w przypadku dzieł Thomasa Manna jest podobnie?
Na pewno nie. Przede wszystkim zacznę od tego, że styl pisarski Manna jest lekki, pozbawiony udziwnień i właściwie nie wymaga większego wysiłku podczas czytania. Nawet momentami przydługie opisy sprawiały mi przyjemność.
Dzieło to opowiada historię kilku pokoleń zamożnej rodziny kupieckiej pochodzącej z Lubeki. Mamy tu więc opisy wystawnych przyjęć czy też pracy w kantorze kupieckim, pokazane są kulisy stosunków handlowych. Najważniejszym jednak elementem są fragmenty dotyczące relacji pomiędzy samymi domownikami. Zaczyna się od pana Jana Buddenbrooka, jednej z najważniejszych osobistości w mieście, który podniósł status rodziny na tak wysoki poziom, że jeszcze kilkadziesiąt lat po jego śmierci jego potomkowie będą wspominali, że ich dziadek jeździł po kraju czwórką koni. Niestety, w każdym kolejnym pokoleniu status ten się obniża. Co prawda rodzina nadal żyje dość wystawnie, ale pojawiają się pewne komplikacje. Czy to pojawia się konkurencja ze strony nowo wzbogaconych rodzin kupieckich, czy to właśnie pomiędzy samymi Buddenbrookami, kiedy dla przykładu Antonina najpierw omal nie popełnia mezaliansu, a chwilę później, pchnięta przez rodziców wychodzi za mąż za oszusta. Stąd też bierze się podtytuł książki "Dzieje upadku rodziny". Książka ta opisuje upadek, choć w dzisiejszych czasach problemy ukazane w niej nie są być może do końca zrozumiałe. Dziś pojęcie mezaliansu praktycznie nie istnieje. Mann podchodzi do tego tematu z pewną dozą ironii. Wyśmiewa kołtuńskie przyzwyczajenia członków rodziny i właściwie o tym naprawdę jest ta książka. Tematyka oczywiście nie jest nowa dla przeciętnego, polskiego czytelnika, bo ze szkoły znamy chociażby "Moralność pani Dulskiej". Różnica polega na tym, że niestety dla pani Zapolskiej, Mann wspiął się na wyżyny kunsztu literackiego, ukazał kołtuństwo bez przerysowywania wszystkiego, w taki sposób aby wszystko wyglądało na jak najbardziej realne. W "Moralności..." niestety nie ma tego wszystkiego.
Kolejnym atutem jest humor, z jakim wszystko zostało opisane. Najbardziej komiczną postacią jest oczywiście moja ulubienica, Antonina Buddenbrook. Początkowo nieco zagubiona, wciąż walczy o to, żeby jej rodzina postrzegana była jako najbardziej wytworna. Jej walka jest momentami niesamowicie rozpaczliwa, zwłaszcza kiedy los rzuca jej pod nogi kłody w postaci kolejnych nieudanych małżeństw, fałszywych przyjaciółek, które odwracają się od niej, lub co gorsza ośmielają się patrzeć na nią z góry.
Podsumowując książka ta to wspaniały przykład, jak można się pomylić. Pomimo wielkiego nazwiska jest to książka, którą naprawdę warto przeczytać, a nie zawsze tak jest. Pozwala naprawdę poczuć klimat dziewiętnastowiecznych Niemiec, szczególnie wyższych warstw społecznych. Ukazuje również niewielki fragment historii, bo nie zawsze przecież było tak, że Niemcy były spójną całością. Pokazane są tutaj pewne różnice między Landami, a także stosunek mieszkańców tych Landów do siebie. Wszystko to spisane przyjemnym językiem. Na koniec dodam tylko, że za tę książkę Mann otrzymał Nagrodę Nobla, choć pojawiają się i takie głosy, że gdyby nie "Czarodziejska góra" to laureatem by nie został. Ja z pewnością sięgnę po kolejne dzieła tego autora.
Ocena 10/10.

3 komentarze:

  1. Niestety masz rację: większość czytelniczych wyborów pada na podstawie ciekawej okładki i intrygującego opisu. A co ze starymi książkami, które nie posiadają tych atutów? - powoli odchodzą w zapomnienie. Dlatego wielka jest radość czytelnika, gdy wiedziony przedziwnym instynktem sięga po starą, nieznaną książkę i odkrywa w niej bardzo dobrą powieść!
    Gdyby nie Twoja recenzja stwierdziłabym, że "Buddenbrookowie" nie są zbyt interesującą pozycją, ale teraz widzę, że warto się z nią zapoznać - tym bardziej, że jeszcze nie czytałam żadnej książki Tomasza Manna. No i oczywiście wysoka ocena zachęca!
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytałam "Buddenbrooków" kilkanaście lat temu, ale mnie wtedy nie zachwycili; co gorsza, miałam wersję dwutomową i dotrwałam tylko do końca pierwszej. Fakt, zwróciłam wtedy uwagę na ciekawsze niż u Zapolskiej przedstawienie mieszczaństwa ( w sumie Ibsen też sobie nie najgorzej z tym tematem poradził xD), ale książka jednak trochę mnie nudziła. Ciekawa jestem, jak dzisiaj odebrałabym prozę Manna - może jeszcze do niej wrócę...
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo lubię opowiadania Manna, którymi regularnie się karmię. Kwiecisty język i celne spostrzeżenia sprawiają, że jest on dla mnie niezrównanym mistrzem tej krótkiej formy. Nie czytałam jednak jeszcze ani Czarodziejskiej góry, ani powieści opisywanej dzisiaj przez Ciebie. Cóż więc mogę napisać? Przeczytam na pewno!
    Pozdrawiam ciepło

    OdpowiedzUsuń

Byłoby wspaniale, gdybyście nie pozostawali anonimowi.
Dziękuję :)