Nie często się zdarza, żeby akcja
książki zaskoczyła mnie prędkością już od pierwszej strony, a potem
przyspieszała coraz bardziej w miarę czytania. Zwłaszcza w książkach
fantastycznych, w których początek zwykle poświęcony jest opisom
przedstawionego świata. Harry’emu Connolly’emu udało się to jednak całkiem
dobrze.
„Dziecię ognia” opowiada historię
pary agentów tajnej organizacji tropiącej ludzi nielegalnie zajmujących się
magią. Zwykle już po tym wstępie uznałbym książkę za nieciekawą. No bo jak to?
Głównymi bohaterami są ludzie walczący z tym, co w książkach fantasy
najważniejsze? To nie dla mnie! Ale po chwili, kiedy okazało się, że to nie do
końca wygląda tak, jak mogłoby mi się wydawać, postanowiłem czytać dalej. Otóż
tak naprawdę nie cała magia jest w tej książce tępiona, a tylko
ta nieumiejętnie i bezmyślnie nadużywana, zagrażająca okolicznym społecznościom. Na to jeszcze mogę się zgodzić. Zwłaszcza, że również agenci wydają się dosyć nietypowi. Pierwszy z nich,
a zarazem narrator całej opowieści, Ray Lilly, jest byłym więźniem i złodziejem samochodów. Poznajemy go jednak, jako asystenta tropiącej demony i czarowników Annalise. I już od pierwszych stron wiemy, że główni bohaterowie nie pałają do siebie gorącymi uczuciami, a jedyne, co może ich łączyć, to wspólna misja. Jest to zadanie dość ciekawe. Trafiają oni bowiem do miasteczka na końcu świata, w którym w niewyjaśnionych okolicznościach giną dzieci. Aby było ciekawiej, dzieci te najpierw stają w płomieniach, aby później rozprysnąć się w roju larw, które następnie zakopują się
w ziemi. Co gorsza, nikt później nie pamięta nic na temat zaginionych. Zupełnie, jakby wszyscy ludzie
w miasteczku zostali zaczarowani. Jak widać, zadanie prezentuje się nieciekawie, a poziom trudności rośnie, kiedy okazuje się, że do walki ze złem można wykorzystać jedynie kilka wytatuowanych
na własnym ciele run.
ta nieumiejętnie i bezmyślnie nadużywana, zagrażająca okolicznym społecznościom. Na to jeszcze mogę się zgodzić. Zwłaszcza, że również agenci wydają się dosyć nietypowi. Pierwszy z nich,
a zarazem narrator całej opowieści, Ray Lilly, jest byłym więźniem i złodziejem samochodów. Poznajemy go jednak, jako asystenta tropiącej demony i czarowników Annalise. I już od pierwszych stron wiemy, że główni bohaterowie nie pałają do siebie gorącymi uczuciami, a jedyne, co może ich łączyć, to wspólna misja. Jest to zadanie dość ciekawe. Trafiają oni bowiem do miasteczka na końcu świata, w którym w niewyjaśnionych okolicznościach giną dzieci. Aby było ciekawiej, dzieci te najpierw stają w płomieniach, aby później rozprysnąć się w roju larw, które następnie zakopują się
w ziemi. Co gorsza, nikt później nie pamięta nic na temat zaginionych. Zupełnie, jakby wszyscy ludzie
w miasteczku zostali zaczarowani. Jak widać, zadanie prezentuje się nieciekawie, a poziom trudności rośnie, kiedy okazuje się, że do walki ze złem można wykorzystać jedynie kilka wytatuowanych
na własnym ciele run.
Jak wspomniałem na początku,
akcja pędzi tutaj z prędkością zapierającą dech w piersi. Można to porównać z
grą komputerową, w której nasz bohater ma do pokonania kilkunastu wrogów i musi
to zrobić szybko. Z tą różnicą, że tutaj to nie my decydujemy o jego kolejnych
poczynaniach. Jest to ciekawe doświadczenie, bo jak już wspomniałem, nie zdarza
się to często, żeby kolejne wydarzenia następowały po sobie aż tak szybko.
Książka ta łączy w sobie elementy
wielu gatunków. Jest to z pewnością urban fantasy. Mamy tu jednak do czynienia
z całkiem udanym wątkiem kryminalnym, a także sensacyjnym. Pełno tutaj
niespodziewanych zwrotów akcji, dzięki którym opowieść nabiera wielowymiarowego
charakteru. Dobrze opisani zostali również bohaterowie, nie tylko ci główni,
ale również ci mniej ważni. Właściwie można odnieść wrażenie, że cała
społeczność miasteczka została scharakteryzowana z dużą dokładnością, co
świadczy oczywiście o pracy włożonej przez autora w pisanie. W tej powieści
naprawdę trudno spotkać postać, która nie zostałaby oddana z dużym realizmem. Za
to oczywiście należy się duży plus.
Jest jednak jeden element, który
mnie drażnił w ciągu czytania. Mianowicie naszych bohaterów poznajemy w trakcie
wykonywania zadania, ale co jakiś czas pojawiają się nawiązania do przeszłości,
wydarzeń poprzedzających te obecne. I nie zawsze ta przeszłość zostaje nam
opowiedziana. Pozostawia to u czytelnika wyraźnie odczuwalny niedosyt i chęć
poznania całej, wcześniejszej historii.
Podsumowując, „Dziecię ognia”
jest z pewnością powieścią wartą przeczytania. Przemawia za tym zarówno język,
jakim została ona napisana, jak i ciekawa treść. Duże plusy należą się autorowi
za bohaterów i zagadkę. Natomiast szybkość akcji zasługuje z pewnością na
gratulacje. W mojej skali 6,5 na 10.
Za możliwość przeczytania egzemplarza recenzenckiego serdecznie dziękuję portalowi Secretum.pl
oraz wydawnictwu Fabryka Słów
bardzo fajny blog :)
OdpowiedzUsuń