sobota, 20 lipca 2013

Statek śmierci

Jak udowodnić, że pasażerowie statku, który z impetem wpłynął do portu w Rejkiawiku i uderzył w nabrzeże nie żyją? Na pokładzie nie znaleziono nikogo. Nigdzie też nie było zwłok. Czy siódemka ludzi może tak po prostu rozpłynąć się w powietrzu na środku oceanu? Trudne zadanie spotyka na swojej drodze Thora, główna bohaterka kolejnej już książki Yrsy Sigurdardottir.

Kiedy okazuje się, że jacht został porzucony przed wpłynięciem do portu, a o pasażerach i załodze nie ma żadnych wiadomości, do prawniczki Thory zwraca się rodzina zaginionych. Są to dziadkowie
z dwuletnią wnuczką. Problem polega na tym, że są już w podeszłym wieku, a na nich spada obecnie obowiązek opiekowania się dwuletnią dziewczynką pozostawioną na Islandii przez rodzinę, która płynęła statkiem. Co gorsza nie dysponują zbyt wysokimi zasobami pieniężnymi, a jedyna nadzieja to bardzo wysokie ubezpieczenie. Thora będzie musiała udowodnić, że rodzice maleńkiej Siggi Dogg rzeczywiście nie żyją. Nie będzie to jednak łatwe, gdyż już sama kwota ubezpieczenia jest podejrzanie wysoka, a na dodatek część poszlak wskazuje, że prawdopodobnie pasażerowie jachtu uciekli
z bardzo dużą ilością pieniędzy. Kolejny problem pojawia się wraz z pierwszymi zwłokami wyrzuconymi przez morze na brzeg.
Tym co podobało mi się w powieści była całkowita nieprzewidywalność. Tak naprawdę do samego końca nie wiadomo kto zabił. Kiedy już jesteśmy pewni, że to właśnie ten, a nie inny członek załogi, nagle okazuje się, że ciągle byliśmy w błędzie. Nic nie wskazuje, że to właśnie ta osoba, która okazuje się sprawcą na samym końcu, a sprawy nie ułatwiają kolejne poszlaki oraz ślepe uliczki na jakie trafia nasza pani adwokat.
Kolejnym atutem powieści jest napięcie, które towarzyszy nam niemal od pierwszych stron. Autorka posiada niebywały talent do wzbudzania poczucia grozy i strachu. Zwłaszcza daje się to odczuć
w scenach na jachcie, które są opisywane z perspektywy obecnych tam dziewczynek. Wypada również zauważyć, że sama sceneria nie napawa poczuciem bezpieczeństwa. Bo przecież trudno sobie wyobrazić sytuację bardziej przerażającą od tej, kiedy znajdujemy się na statku na środku oceanu, a ktoś z naszych towarzyszy jest mordercą czyhającym być może na nasze życie.
Dodatkowy plus za to, że wszystko to jest utrzymane w bardzo szybkim tempie. Akcja toczy się z zawrotną prędkością głównie dlatego, że okres czasu w którym następują wydarzenia na statku to niecały tydzień. Tyle właściwie zajmuje dopłynięcie z Lizbony do stolicy Islandii.
Bardzo podobały mi się również wątki humorystyczne, takie jak drobne niesnaski i złośliwości pomiędzy główną bohaterką i jej asystentką. Autorka potrafiła je zgrabnie wpleść pomiędzy części dotyczące rozwiązania zagadki i nie stanowią one zbędnych przerw mających zapchać książkę do odpowiednich rozmiarów.
Dużo pracy włożono również w samą historię. Widać, że autorka nie pisała z głowy, ale wyszukała informacje, które pozwoliły na zachowanie realizmu w całej opowieści, zwłaszcza jeśli chodzi
o sprawy dotyczące nawigacji czy też sprzętu, jaki powinien znajdować się na statku.  Za to oczywiście należy się duży plus.

Podsumowując wypada jedynie zachęcić do przeczytania tej książki. Jest to bardzo dobry thriller,
a jego lektura sprawia naprawdę dużą przyjemność, zwłaszcza w leniwe upalne wieczory. Powieść ta nie nadaje się jedynie dla osób, które właśnie wybierają się w rejs luksusowym statkiem. Na ich miejscu zastanowiłbym się kilka razy zanim moja stopa stanęłaby na pokładzie.
W mojej skali „Statek śmieci” otrzymuje siedem punktów na dziesięć. 

Za możliwość przeczytania książki dziękuję portalowi Secretum.pl

1 komentarz:

  1. Mam w planach twórczość tejże pisarki, a kryminały i thrillery uwielbiam.

    OdpowiedzUsuń

Byłoby wspaniale, gdybyście nie pozostawali anonimowi.
Dziękuję :)