sobota, 21 kwietnia 2012

Londyński bulwar

Czasami mam bardzo złe wyobrażenie co do treści książki. Bierze się ono zwykle ze sposobu, w jaki dana książka jest reklamowana, czasami z promocji filmu, który został na podstawie tej książki nakręcony. I tak zachęcony sztuczkami specjalistów od marketingu sięgam po nieszczęsną pozycję. Najpierw pojawia się mały szok. Książka już na początku nie zachwyca niczym specjalnym. Ale nie zrażam się tak szybko. Przecież musiało być coś, co spowodowało tak wielką promocję. Przecież z jakiegoś powodu nakręcono ekranizację. Czytam dalej, ale do samego końca nie ma nic, co by mnie przekonało, że nie wyrzuciłem pieniędzy w błoto. Dokładnie taka sytuacja przytrafiła mi się z "Londyńskim bulwarem".

W tym przypadku najpierw usłyszałem o filmie. Główne postacie zostały wykreowane przez Colina Farrella i Keirę Knightley, więc pomyślałem sobie coś w stylu "No, grają w tym same gwiazdy, to pewnie fajna historia będzie". Ale że wolę najpierw przeczytać książkę, a dopiero potem obejrzeć film, do kina nie poszedłem.
Przejdźmy w końcu do książki. Jest to historia Mitcha, który po trzech latach wychodzi z więzienia, do którego trafił za ciężkie pobicie. Powoli zaczyna układać sobie życie, znajduje pracę i chce zerwać ze swoją kryminalną przeszłością. Ma jednak problemy. Pierwszym z nich jest jego cierpiąca na zaburzenia osobowości typu borderline i kleptomanię siostra, a następne to jego nowa praca i mafijna przeszłość, która nie chce dać o sobie zapomnieć. A co gorsza, wszystko to się ze sobą przeplata i zawęźla, przez co nasz bohater niezbyt sobie radzi.
Choć należałoby może powiedzieć, że jest to antybohater, ale i antybohatera można przecież polubić. Tutaj będzie z tym ciężko, gdyż Mitch jest wyjątkowo irytującą postacią. Przede wszystkim można zauważyć, że bardzo lubi wyliczenia. Pojawiają się już na pierwszej stronie i wszystko byłoby dobrze, gdyby nie pojawiały się tak często. Kolejnym poważnym mankamentem jest to, że bardzo często w swoje wypowiedzi wtrąca cytaty z różnych dzieł literackich i filmowych. Autor usprawiedliwia to tym, że bohater w trakcie pobytu w więzieniu miał dużo czasu, więc czytał. Nie wiem tylko czy chciał bardziej pokazać oczytanie byłego więźnia, czy jednak swoje własne. W trakcie lektury robi się to nużące i przy kolejnych tego typu wtrąceniach u czytelnika pojawia się reakcja w stylu "O Boże, kolejny cytat". Narracja prowadzona jest pierwszoosobowo, więc pod koniec historii można się już naprawdę zmęczyć. Zwłaszcza, że opowieść jest nudna jak flaki z olejem. Choć właściwie nie powinna być, bo mamy tu wszystko, co powinno się znaleźć w książce sensacyjnej. Są porachunki z mafią, pościgi, ucieczki, egzekucje, tragedie w postaci śmierci bliskich osób. Pomimo tego wszystkiego narrator opowiada swoją historię z takim jakby dystansem i zblazowaniem, że wszystko to wydaje się nudne i po prostu czeka się na coś co ma sie za chwilę wydarzyć, tylko problem w tym, że nigdy nie nadchodzi. I właściwie jedyne, czego nie można powieści Bruena odmówić, to naprawdę zaskakujące zakończenie. Mało która książka tak mnie zdziwiła na ostatnich dwóch stronach.
Moja ocena nie będzie wyższa, niż 3 punkty na 10. Jeden należy się za pomysł. Kolejny za mimo wszystko barwne, choć opowiedziane w nudny sposób opisy, a ostatni za zakończenie. 

4 komentarze:

  1. Brrr, czyli mam się trzymać z daleka:) Z wielką chęcią, bo nic mnie tak nie wkurza, jak stracony czas;)
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja wstyd przyznać...nawet o filmie nie słyszałam =P Skoro nie zachwalasz... to sobie odpuszczę. Na razie i tak mam co czytać =)

    OdpowiedzUsuń
  3. Kiedyś był pomysł by obejrzeć ten film, ale jakoś został zapomniany ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie byłam zainteresowana ani filmem (gwiazdy - ok, ale jakoś za nimi nie przepadam), ani teraz nie jestem zainteresowana książką.

    OdpowiedzUsuń

Byłoby wspaniale, gdybyście nie pozostawali anonimowi.
Dziękuję :)